Monika Mrozowska „Nic tak nie buduje relacji z dziećmi jak wspólnie spędzany czas”

Aktorka, autorka książek kulinarnych i propagatorka zdrowego stylu życia. Mama trójki dzieci: dwunastoletniej Karoliny, pięcioletniej Jagody i dziewięciomiesięcznego Józka. Uwielbia spędzać czas ze swoimi pociechami, nadając wyjątkowy charakter pozornie zwykłym momentom. Nie lubi lukrowania rzeczywistości i szczerze wyznaje, że macierzyństwo bywa trudne. Zachęciła dzieci do wegetarianizmu i przekonała, że świeże owoce są lepsze od słodyczy. Tylko na portalu PomyslowyRodzic.pl wyjątkowa rozmowa z Moniką Mrozowską.

Wielkimi krokami zbliża się Dzień Dziecka. Planujesz coś wyjątkowego z tej okazji?
Dobrze, że mi przypomniałeś, że ten dzień się zbliża. (śmiech) Staram się zawsze wymyślić jakąś niespodziankę dla moich pociech i spędzić z nimi wtedy czas w jakiś ciekawy sposób. Przyznam się, że jeszcze niczego nie przygotowałam, ale na szczęście mam jeszcze troszkę czasu. W zeszłym roku na przykład musiałam wyjechać na początku czerwca do pracy nad morze, więc pomyślałam, że to dobry pretekst, żeby zabrać ze sobą dzieci. Spędziliśmy tam wspólnie przedłużony, bo trzydniowy, Dzień Dziecka i było naprawdę bardzo przyjemnie.

Czyli starasz się wymyślić coś bardziej kreatywnego niż kupienie zwykłej zabawki?
Raczej tak. Wydaje mi się, że dzieciaki dostają w tej chwili tyle prezentów materialnych, że chyba wszystko już mają. I tak uważam, że na tle rówieśników pokój Karoliny i Jagody wygląda pod tym kątem całkiem nieźle. Oczywiście, gdy któraś ciocia czy wujek kupią kolejną zabawkę, to nie wyrzucam jej czy nie chowam do szafy, ale wychodzę z założenia, że nic tak nie buduje relacji z dziećmi, jak wspólnie spędzony czas. Nie wiem, czy one dziś odbierają to w kategorii prezentu, ale może kiedyś to zrozumieją. Sama przecież bardziej pamiętam jakieś przygody, które przeżyłam z mamą, niż to, co dostałam na Dzień Dziecka, mając pięć lat.

Między twoimi dziećmi jest spora różnica wieku. Trudno znaleźć takie aktywności, w które można zaangażować całą trójkę?
Nie, to nie jest chyba takie trudne. Nie wymyślam też nigdy niczego bardzo skomplikowanego, bo widzę, że czasem zwykłemu wyjściu trzeba nadać specjalny charakter i to wystarczy. Inaczej brzmi spacer, a inaczej – wspólny piknik. Bierzemy koc pod pachę, przygotowujemy wiklinowy koszyk z przekąskami i dzieci są w siódmym niebie. Nagle okazuje się, że wyjście do parku, w którym jesteśmy codziennie, przez te kilka dodatkowych elementów i otoczkę niezwykłości, staje się czymś wyjątkowym.

Różnica wieku, która jest między twoimi dziećmi, to dla ciebie zaleta czy wada?
Absolutnie zaleta! Nie wiem, jakbym dała radę, gdyby pomiędzy każdym z moich dzieci była różnica na przykład dwóch lat. Mam znajomych, którzy tak mają i nie wiem, jak im się udaje wszystko pogodzić. Jak na przykład rano zorganizować wyjście do pracy, przedszkola czy szkoły? Ja mam z tym problemy, a co dopiero oni. (śmiech)

 
IMG_12321-e1432743028676

Jesteś zwolenniczką spędzania wolnego czasu z dziećmi w tradycyjny sposób, czy gra na konsoli czy komputerze też wam się zdarza?
Ja z dzieciakami w ogóle nie gram, ale nie będę oszukiwać, że one tego nie robią. Mieszkamy w mieście, dziewczyny chodzą do normalnej szkoły i zwykłego przedszkola, mają rówieśników, którzy korzystają z takich sprzętów, to nie będę ich alienować i tworzyć sztucznej rzeczywistości, udając, że komputer nie istnieje. Żyjemy w takich czasach, że pozbawianie dzieci tego typu rzeczy nie ma sensu, ale trzeba im pokazać, że poza wirtualną rzeczywistością jest też inny świat i czasem trzeba też wyjść na dwór.

Podejrzewam, że sporo też razem gotujecie.
Zaskoczę cię, bo nie. (śmiech)

Przecież wydałaś już kilka książek kulinarnych, propagujesz w mediach zdrowe odżywianie.
No tak, ale mało gotuję z dziewczynami. Raczej czasem proszę Karolinę, żeby zupełnie sama coś przygotowała na obiad.

Korzysta z twoich przepisów?
Nie, ona woli eksperymentować w kuchni i sama sobie wymyśla przepisy. Czasem tylko mnie zapyta, co można dodać do jakiegoś dania i czy jakieś dwa połączone składniki będą do siebie pasowały. Jeśli mam sporo czasu, to zdarza mi się też angażować Jagodę do pomocy i wtedy proszę ją, żeby mi coś pokroiła czy pomieszała. Jednak zwykle staram się, żeby przygotować obiad maksymalnie w kilkanaście minut i sama nad wszystkim czuwam.

Jesteś wegetarianką. Twoje dzieci też nie jedzą mięsa?
Karolina i Jagoda tak, a jak będzie z Józkiem, to zobaczymy. Na razie gotuję mu wegeteriańsko, ale wiem, że jak jedzie do babci, to w jego menu pojawia się dużo innych potraw. Generalnie wychodzę z założenia, że chcę pokazać dzieciom, jak się odżywiam i przekazać swoje wzorce, ale ostatecznie, to i tak one podejmą decyzję, czy chcą zostać wegetarianami.

A dziewczyny próbowały kiedykolwiek jeść mięso?
Nie, nigdy. One mają w sobie tak dużo empatii i na tyle mocno wiążą to z żywym zwierzątkiem, że nie byłby w stanie zjeść mięsa. Nie wiem, czy tak samo będzie w przypadku Józka, bo nigdy wcześniej nie miałam chłopca i nie wiem, czy on też będzie miał do tego taki emocjonalny stosunek.

Jak reagujesz na zarzuty, że nie powinno się dzieciom serwować tylko wegetariańskich posiłków, bo to niezdrowe?
Całe szczęście teraz takie zarzuty pojawiają się coraz rzadziej. Jednak, gdy ktoś z zewnątrz mnie o to pyta, zawsze odpowiadam, że Karolina i Jagoda dość długo chodziły do lekarza prowadzącego, który kontrolował ich dietę i który nie widział żadnych niedociągnięć z mojej strony. A dodam, że nie był on wegetarianinem, tylko odżywiał się „normalnie”. Czasem słyszałam też, że narzucam coś dzieciom, ale przecież zawsze jest tak, że jedzą one najczęściej to, co rodzice i to jest naturalne. Jak któregoś pięknego dnia dojdą do wniosku, że chcą jeść inaczej, to proszę bardzo.

Jako zwolenniczka zdrowego stylu życia jak reagujesz, gdy dzieci chcą colę, chipsy lub cukierki?
Na colę to czasami ja mam smaczka, więc dziewczyny też się napiją łyka raz na rok. (śmiech) Natomiast generalnie uważam, że takie napoje kompletnie się nie nadają dla dzieci. Jeżeli zaś chodzi o inne słodycze, to staram się je dość mocno ograniczyć, ale też nie jest tak, że moje dzieci w ogóle ich nie jedzą i nie wiedzą, jak smakują krakersy czy czekolada. Zawsze mi się śmiać chce, bo jak dziewczynki dostaną pod choinkę od kogoś paczkę ze słodyczami, to jedzą je do Wielkanocy, potem dostają kolejną i mają ją aż do Bożego Narodzenia. (śmiech) Jagoda niedawno ze swojej magicznej torebki wyjęła czekoladowe jajeczko i zapytała, czy może zjeść. Święta mieliśmy kilka miesięcy temu, a jej siatka ze słodkościami nadal jest prawie pełna. Większość dzieci pewnie pochłonęłaby to w ciągu jednego weekendu i potem ciężko odchorowała, a u mnie wszyscy wiedzą, że lepiej zjeść świeże owoce, a coś słodkiego jedynie raz na jakiś czas.

Nie planujesz wydania książki z przepisami dla dzieci?
Obecnie pracuję nad materiałem do książki o zdrowych słodyczach i na tym się skupiam. Natomiast w przyszłości chciałabym też zebrać wszystkie moje przepisy ciążowe, które ukazywały się w miesięczniku „Mamo to ja” i wydać je w formie książki. Mimo że w ciąży miałam stosunkowo mało wolnego czasu, to starałam się żeby nie suplementować się w sztuczny sposób i tak komponowałam posiłki, żeby zawierały one wszystkie potrzebne składniki. Wiem, że na rynku nie ma takiej pozycji, a wielu kobietom może się to przydać. Idąc do lekarza, słyszymy, że potrzebujemy kwasu foliowego czy żelaza, a nikt nam nie mówi, w jaki sposób dostarczyć tego organizmowi. Niby są jakieś pastylki, ale jeśli chcemy podejść do tego w naturalny sposób, to już trzeba samodzielnie szukać rozwiązań.

Od jakiegoś czasu mówi się, że powstanie polska edycja programu „MasterChef Junior”. Co ty o tym myślisz?
Oglądałam australijską wersję tego programu i myślę, że to dobry pomysł. Moim zdaniem dzieci jak najbardziej nadają się do takich projektów, nawet jeśli dochodzi do rywalizacji między nimi. Największy problem jest chyba w rodzicach, którzy nie mają do dzieci zaufania i nie wierzą, że mogą sobie one dobrze poradzić bez większego ich „wypychania”. Uważam, że jeśli dziecko ma predyspozycje i chęć do wzięcia udziału w takim programie, to nie ma w tym nic złego. Często jednak dzieje się tak, że dzieciak ma chęci średnie, a mama czy tata – ogromne i rodzą się problemy. Ja widzę na przykład, że mojej Karoliny to w ogóle nie interesuje. Ona chętnie bierze udział w sesjach zdjęciowych i to jej się podoba, ale gdyby miała wziąć udział w jakimś show telewizyjnym, to wiem, że nie poradziłaby sobie, bo nie ma w sobie takiej odwagi. Jagoda jest pod tym względem jej kompletnym przeciwieństwem i ona pewnie miałaby z tego większą frajdę.

Czujesz, że dzieci pójdą w twoje ślady i wylądują kiedyś w telewizji?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Jagoda być może tak, bo w tej chwili występuje w „Gawędzie” i mimo że ma lepsze i gorsze momenty, to widzę, że ma predyspozycje i dobrze sobie radzi. Wydaje mi się, że mam w sobie dużo czujności i bacznie obserwuję, co interesuje moje dzieci i co chciałyby robić. Nie zmuszam ich do chodzenia na castingi i nie mam ciśnienia, żeby pokazywały się w telewizji. Ale z drugiej strony, gdy będą miały na to ochotę, zrobię wszystko, żeby im pomóc. Natomiast gdy dziewczyny się już czegoś podejmą, to staram się być konsekwentna i w momencie, gdy mają gorszy dzień i z lenistwa nie chcą iść na zajęcia, to nie ma takiej możliwości. Moim zdaniem to uczy odpowiedzialności za własne decyzje. Dziecko musi mieć wyznaczone chociaż malusieńkie cele i dążyć do ich realizacji, bo któregoś pięknego dnia przyjdzie mu się zmierzyć z trudnym zadaniem i sobie nie poradzi.

Ty też byłaś tak wychowywana?
Tak, moja mama bardzo czujnie i uważnie patrzyła na to, co sprawia mi przyjemność. Bardzo długo byłam w „Fasolkach” i z czasem tak się przyzwyczaiłam do tego, że zawsze po lekcjach w szkole mam dodatkowe zajęcia, że kiedy stwierdziłam, że jestem za duża na śpiewanie w zespole, to na własną rękę zaczęłam szukać zajęć teatralnych, tanecznych czy plastycznych. Mama zawsze entuzjastycznie reagowała na moje pomysły i zachęcała mnie do próbowania nowych rzeczy. Ja w podobny sposób staram się wychowywać moje dzieci.

Twoje dzieci cieszą się z tego, że pojawiasz się w telewizji i że pisze się o tobie w kolorowej prasie, czy nie robi to na nich wrażenia?
Na Karolinie kiedyś nie robiło to żadnego wrażenia, ale widzę, że teraz się to zmienia. Może dlatego, że jej rówieśnicy bardziej zwracają na to uwagę, bo przecież wcześniej byli za mali na przeglądanie portali plotkarskich czy kolorowych gazet. Jeśli chodzi o Jagodę, to wydaje mi się, że kompletnie nie ma to dla niej znaczenia. Oczywiście w momencie, gdy zabieram je na sesję, mogą pozować i przebierać się w piękne sukienki, to bardzo się z tego cieszą i sprawia im to przyjemność. Oczywiście pod warunkiem, że nie trwa to za długo.

Trudniej wychowuje się dzieci, będąc na świeczniku?
Pewnie wiele moich koleżanek się ze mną nie zgodzi, ale ja nie mam takiego poczucia. Mam świadomość, że pewnie gdy popełnię jakikolwiek błąd, to znajdą się osoby, które z przyjemnością mi to wytkną. Ale czy ja się tym jakoś specjalnie przejmuję? Chyba nie. Jeżeli ktoś miałby sprawić przykrość moim dzieciom, to wtedy zachowuję się jak lwica. Natomiast jeśli ktoś chce przyczepić się tylko do mnie, to nie robi to na mnie większego wrażenia. Oczywiście nigdy nie da się być na to uodpornionym w stu procentach, ale staram się tego nie rozpamiętywać. Wiadomo, że trudniej jest docenić czyjś nawet najdrobniejszy sukces, niż skrytykować za jakąś głupotę. No ale niczego z tym nie zrobimy, co bo taka jest chyba nasza natura.

Córki kibicowały ci, gdy brałaś udział w programie „Celebrity Splash”?
Bardzo! Byłam tym zdziwiona, bo myślałam, że nie będą tak bardzo przejęte. Karolina się strasznie o mnie bała, ale później, gdy pojechała ze mną na basen do Poznania, to stwierdziła, że spokojnie też by skoczyła. (śmiech) Pomyślałam sobie – jak to? To ja dwa miesiące walczę z własnymi lękami, intensywnie trenuję, a ona mówi, że to nie takie trudne. Ciekawa jestem, co by zrobiła, gdyby to ona musiała rzeczywiście wskoczyć do wody z pięciu metrów. (śmiech)

Gdy odpadałaś, było im smutno czy raczej cieszyły się, że będziesz częściej w domu
Chyba wolałyby, żebym przeszła dalej. Ja natomiast nie miałam pomysłu, co bym mogła jeszcze pokazać, gdyby udało mi się zakwalifikować do kolejnego odcinka, bo już skok na główkę z pięciu metrów był dla mnie wielkim wyczynem. Faceci mają w większości więcej odwagi i nawet same warunki fizyczne pozwalają im na więcej. Ja nigdy nie ćwiczyłam akrobatyki, nie skakałam na trampolinie, nie robiłam salt w powietrzu. Dla mnie zrobienie najmniejszego postępu było okupione naprawdę ciężką pracą.

Dzięki programowi zaczęłaś częściej chodzić na basen?
(śmiech) Nie, ale zaczęłam bardzo regularnie chodzić na siłownię. Staram się ćwiczyć minimum cztery razy w tygodniu po godzinie. Nie robię tego po to, żeby mieć kaloryfer, tylko dla dobrego samopoczucia, bo jak się mocno zmęczę, to wracam do domu i czuję się dużo lepiej.

Trudno znaleźć ci czas na wszystko? Trudno pogodzić macierzyństwo z życiem zawodowym?
Cholernie trudno! Jeśli jest się ambitnym i chce się robić wszystko samemu, a dodatkowo ma się partnera, który również intensywnie pracuje, to jest to bardzo trudne. Jednak zawsze kiedy, za przeproszeniem, padam na pysk, to myślę sobie, że może kiedyś moje dzieci to docenią i będą pamiętać, że mama zawsze przy nich była i nie były przerzucane od opiekunki do opiekunki.

Powiedziałaś kiedyś, że szczęśliwe macierzyństwo jest przereklamowane. Dlaczego?
Będziesz mnie teraz rozliczał z każdego zdania, które kiedyś powiedziałam? (śmiech) Opowiadałam o tym trochę w formie żartu, ale sporo w tym prawdy. Byłam kiedyś z koleżanką, która ma dwójkę dzieci, na warsztatach kulinarnych i śmiałyśmy się, że jest już godzina dwudziesta pierwsza, my nadal w pracy, ale można powiedzieć, że odpoczywamy, bo jak wrócimy do domu, to się dopiero zacznie. (śmiech) Bardzo nie lubię lukrowania rzeczywistości, bo oczywiście potrafię docenić to, że dzięki dzieciakom mam mnóstwo szczęśliwych momentów, ale nie ukrywam, że bywa ciężko. Dlatego wolę, gdy przychodzi do mnie przyjaciółka i mówi, że jest wykończona, a nie wciska mi kitów, że jest cudownie, gdy widzę, że ma podkrążone oczy i zasypia na stojąco. Wynika to też z tego, że bardzo dużo bierzemy sobie na głowę. Dawniej mamy przeważnie były w domu i zajmowały się dziećmi, a ojcowie zapewniali byt rodzinie. Teraz kobiety również intensywnie pracują zawodowo, a faceci nie chcą być jedynie weekendowymi tatusiami i pragną dać z siebie jak najwięcej. W efekcie wszyscy jesteśmy permanentnie zarobieni i przemęczeni. Także mówienie tylko o tym, jak jest wspaniale, nie ma sensu – są przecież wzloty i upadki. Chociaż później rzeczywiście pamięta się najlepiej te dobre chwile.

Po urodzeniu trzeciego dziecka zapowiedziałaś, że to ostatnia ciąża w twoim życiu. Podtrzymujesz tę deklarację?
Ja już tak mówiłam, gdy urodziłam Jagodę, więc chyba lepiej niczego nie deklarować. (śmiech) Kiedyś wydawało mi się, że fajnie byłoby adoptować dziecko, żeby dać mu ciepło, którego pewnie nie miało, będąc w domu dziecka czy nieszczęśliwej rodzinie. W tej chwili jednak już nie składam takich deklaracji, bo czas tak szybko gna do przodu, że nie wiem, co to będzie za parę lat, a wydaje mi się, że takie dziecko potrzebuje jeszcze więcej troski i uwagi niż to biologiczne. Także czas jeszcze wszystko pokaże.

michal-misiorek
Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *