Dorota Czaja: Dziecko zdecydowanie zmienia życie na lepsze!

Aktorka, tancerka i modelka. Mama dwuletniego Leonarda. Uwielbia wysokie temperatury, świeże owoce i spontaniczne wypady za miasto. Niedawno wróciła z Turcji, gdzie była z mężem i synem na pierwszych wspólnych zagranicznych wakacjach. Uważa, że macierzyństwo to najtrudniejsza, ale też najpiękniejsza lekcja w życiu. W swoim synku widzi zadatki na sportowca. Tylko na portalu PomyslowyRodzic.pl wyjątkowa rozmowa z Dorotą Czają.

Jaką porę roku lubisz najbardziej?
Każda ma swój urok i swój niepowtarzalny charakter, ale chyba najbardziej lubię lato. Zima też jest cudowna, ale żeby ją docenić, potrzebuję również wyjątkowego miejsca, które wydobędzie z tych chłodnych dni jakiś magiczny klimat. Lato ma tę przewagę, że nie wymaga szczególnej lokalizacji – kocham je bezwarunkowo!

Cały rok z utęsknieniem czekasz na lato?
Oczywiście! Gdy tylko pojawią się pierwsze promienie słoneczne, patrząc na ludzi, widzę ich radość z życia. Słońce sprawia, że chyba u wszystkich wydzielają się endorfiny – u mnie też! Obserwując ostatnio pogodowe kaprysy, obiecałam sobie, że już nigdy nie powiem, że jest za gorąco. Nie ma przecież na co narzekać! Mamy tak mało ciepłych dni w roku, że z każdego powinniśmy się cieszyć!

 Jak spędzasz wolny czas latem? Całą rodziną aktywnie na dworze?
Staramy się spędzać czas przede wszystkim na świeżym powietrzu. Każde wyjście poza przysłowiowe cztery ściany uruchamia w człowieku potrzebę eksploracji, a tego typu bodźce uważam za wyjątkowo ważne dla rozwoju dziecka. Będąc w Warszawie, staramy się chodzić na spacery, pokazywać Leosiowi nowe miejsca i dawać mu szansę poczucia się częścią otaczającej go społeczności. W miejscach takich jak restauracja czasami okazuje się to kłopotliwe, gdy trafimy na tzw. „dzień marudy”. Mimo tego, uważam, że nauka płynąca z takich wyjść jest warta ewentualnego poświęcenia relaksu rodziców. Jednak rodzic też człowiek, więc czasem musi złapać oddech. W związku z tym cieszymy się, gdy możemy wyskoczyć za miasto i pokazać Leonardowi bogactwo różnorodności, które oferują mu wieś, las, łąka czy plaża. Jesteśmy równie podekscytowani jak on, gdy po raz pierwszy ma szansę zobaczyć konika, pogłaskać krówkę, poganiać za kurką albo pobawić się w bezkresnej plażowej piaskownicy. Miejsca oddalone od miejskiego zgiełku nie zwalniają nas oczywiście z ciągłej rodzicielskiej czujności, ale dają możliwość wyciszenia i naładowania akumulatorów.

Dorota Czaja

Bierzecie koc pod pachę i urządzacie piknik na trawie?
Kiedyś rzeczywiście miałam taki pomysł, ale Leoś jest tak żywym dzieckiem, że to się w ogóle nie sprawdza. Nasze dotychczasowe próby piknikowania raczej kończyły się zabawą w berka, więc zrezygnowaliśmy z takiej statycznej formuły. (śmiech) W związku z tym gdy tylko jest ładna pogoda i mam kilka dni wolnych od pracy, szybko pakujemy się i spontanicznie jedziemy gdzieś w Polskę – najczęściej na Mazury lub w góry, bo nie jestem fanką wycieczek nad morze w szczycie sezonu. Na takie wyprawy zabieramy wózek biegowy, który świetnie się sprawdza w ciężkim terenie, a także może pełnić funkcję przyczepki rowerowej. Chętnie korzystamy z tej wszechstronności i często urządzamy sobie wyprawy rowerowe. Leonard jedzie wówczas w swojej „gablocie” za nami i ma z tego wielką radochę. Jeśli jest taka możliwość to obowiązkowo robimy przystanki na drobne przyjemności, na przykład lody czy kawę.

No właśnie, jak u was jest z jedzeniem? Gdy przychodzi lato, przerzucasz się na świeże owoce i sezonowe warzywa?
Tak, tak! Uwielbiam warzywniaki, stragany i bazary! One mają w sobie tyle uroku! Zawsze, gdy jestem w Paryżu, zachwycam się nimi, bo w Polsce nie mamy tego rozwiniętego na taką skalę jak tam. Owoce i warzywa wręcz wylewają się z tych straganów i z dużej odległości czuć ich piękny zapach. Podobnie zresztą jest z kwiatami. Tam nie ma pozamykanych kwiaciarni, wszystko jest na zewnątrz.

Twój syn też lubi warzywa i owoce?
Zastanawiam się, co on w ogóle lubi. (śmiech) Oczywiście staram się mu przemycać jak najwięcej warzyw i owoców, ale jest ciężko. Gdy robię placki czy kluski, próbuję zawsze jakoś zawinąć w środek na przykład kawałek kalafiora i liczę, że nie zauważy. Jeszcze jakiś czas temu, gdy gotowałam mu różne papki i zupki, nie było żadnych problemów. Dziwiłam się nawet innym mamom, które mówiły, że ich dziecko nie chce jeść. Teraz oficjalnie mogę powiedzieć, że faza selektywnego niejadka dotknęła również mnie.

Ty zdrowo się odżywiasz, promujesz aktywny tryb życia. Zastanawiam się, czy dopadła Cię moda na żywność wegańską, bezglutenową i bezlaktozową.
Ufam diecie zgodnej z grupą krwi i wiem, że nie powinnam przesadzać z nabiałem. W związku z tym piję tylko mleko sojowe, ale teraz jest ono dostępne wszędzie, więc nie jest to jakiś problem. Nie neguję zbawiennych właściwości żywności, o której wspomniałeś, ale traktuję ją bardziej w kategoriach mody, jak to trafnie ująłeś. Generalnie jeśli chodzi o zdrowe odżywianie, to otwarcie mogę się przyznać, że nie robię zakupów w sklepach z ekologiczną żywnością, bo nie do końca uznaję ich wyższość nad mądrze dobieranymi produktami dostępnymi gdzie indziej. Nie przekonują mnie naklejki „bio”, „eko” i inne certyfikowane plakietki. Kieruję się składem, pochodzeniem, osobistym doświadczeniem i intuicją. Staram się jeść zdrowe i wartościowe produkty, zwłaszcza od czasu, kiedy urodził się Leo, ale nie popadam w skrajności. Ostatnio bardzo wkręciłam się w kaszę jaglaną i przygotowuję ją na wszystkie możliwe sposoby.

Zdarza ci się trochę pogrzeszyć kulinarnie?
Oczywiście! Jeśli mam ochotę, to potrafię pójść do fast foodu, zjeść pudełko popcornu albo odwiedzić dobrą lodziarnię. Życie to nie tylko reżim, ale także przyjemności! Być może nie jestem wzorem do naśladowania w sferze stricte zdrowego żywienia, ale wydaje mi się, że odnajduję zrównoważony stosunek między zdrowiem a pokusą.

Leo jest pewnie bardzo zadowolony, gdy ta pokusa wygrywa.
Bardzo! Dwukrotnie dostał szansę zasmakowania czegoś z jednego z fast foodów i te dwa niewinne razy sprawiły, że widząc z daleka logo pewnej sieci restauracji, ekscytuje się i pokazuje palcem, jakby kierował nas w tę stronę. (śmiech) Grzeszki kulinarne są tak samo przyjemne jak niebezpieczne, także należy mimo wszystko być ostrożnym, by te sporadyczne przyjemności nie przekształciły się w codzienność. Należy przy tym obalić mit, że rozsądne odżywianie odbiera przyjemność z jedzenia. Zaręczam, że inteligentne żywienie to bogactwo smaków czekających na odkrycie. Wszystkim tym, którzy na co dzień racą się napojami dosładzanymi potwornymi ilościami cukru, polecam poszukiwania alternatywy pośród zdrowych mikstur. Ja pokochałam witaminowy napój z pietruszki, cytryny i jabłka, który mogłabym pić na okrągło. Coś pysznego! Staram się zachęcić do tego męża, ale to duże wyzwanie! (śmiech) Liczę, że jak będziemy mieć córeczkę, to we dwójkę łatwiej będzie nam zachęcić chłopaków do zdrowej żywności.

Wakacje chyba szczególnie sprzyjają kulinarnym grzeszkom. Wy wolicie spędzać je w Polce czy zagranicą?
W tym roku wybraliśmy się do Turcji. To był pierwszy większy wyjazd wakacyjny za granicę z Leosiem. Co prawda w zeszłym roku pojechaliśmy w trójkę do Mediolanu świętować rocznicę naszego związku, ale charakter tego wyjazdu był zupełnie inny. Oczywiście było bardzo fajnie, ale na takie pierwsze prawdziwe wspólne wakacje pojechaliśmy dopiero teraz – na przełomie maja i czerwca.

I jak było?
Fantastycznie! Wiele osób zachwalało Turcję, a ja nigdy nie brałam jej pod uwagę. Szukaliśmy odległych karaibskich kierunków, ale o wyjeździe do Turcji przeważyła różnica w długości lotu. Nie żałuję wyboru i na pewno wrócimy tam niebawem. Leo wspaniale się bawił, mając do dyspozycji rozmaite atrakcje. Jego ukochaną rozrywką były zabawy w basenie. Potrafił spędzać w wodzie tyle czasu, że wkrótce jego fascynacja wodą stała się obiektem moich żartów. (śmiech)

Czyli lubi pływać?
Bardzo! Już od trzeciego miesiąca chodzimy z nim na basen i chyba udało nam się zaszczepić w nim zamiłowanie do wody.

Zdaje się, że ty w ciąży też sporo pływałaś.
Tak, pływałam prawie przez całą ciążę – od czwartego miesiąca do samego końca. Jeszcze dwa tygodnie przed rozwiązaniem byłam na basenie. Czułam, że jest mi tam dobrze. Uczęszczanie na basen w ciąży wpływało na moje samopoczucie fizyczne i psychiczne. Cieszę się, że Leonard też pokochał wodę.

Jadąc w tym roku na pierwsze zagraniczne wakacje nie mieliście żadnych obaw?
Oczywiście, że mieliśmy. Już w zeszłym roku, gdy wybraliśmy się do Mediolanu, przekonaliśmy się, że Leo uwielbia latać. Zasypia, gdy samolot jeszcze kołuje po pasie startowym i przesypia sporą część lotu. Myśleliśmy o tym, żeby polecieć na Dominikanę, ale przeraziła mnie wielogodzinna podróż. Jestem mamą, która przejmuje się otoczeniem. Leo trzy godziny lotu znosi dobrze, ale nie wiem, jak zachowywałby się gdyby trwał on trzy lub cztery razy dłużej. Pewnie cała moja podróż ograniczyłaby się do przepraszania wszystkich współpasażerów. (śmiech) Jeśli chodzi już o sam pobyt w Turcji, to oczywiście obaw było wiele, jednak większość z nich była nieuzasadniona, a na resztę właściwie się przygotowaliśmy. Wybór dobrego hotelu sprawił, że nie martwiliśmy się o jakość posiłków i napojów, więc cały pobyt przeminął bez sensacji żołądkowych. Przed mocno operującym tureckim słońcem konsekwentnie chroniliśmy się kremami z filtrem, a Leonarda wyposażyliśmy dodatkowo w odzież, w której komfortowo mógł się kąpać bez narażania się na wyziębienie z powodu wiatru lub poparzenie słońcem. Proza drobnym katarem nic się nie stało, a Leo przez dziesięć dni był najszczęśliwszym dzieckiem świata.

O czym nie należy zapominać, jadąc z dzieckiem na wakacje? Masz jakiś „niezbędnik rodzica”?
Na pewno trzeba wziąć ze sobą trochę leków – na katarek czy przeziębienie. Leo co prawda ma dobrą odporność, ale lepiej być przygotowanym. Natomiast najważniejszą rzeczą jest ochrona głowy i skóry. Mój mąż zawsze dbał o to, żeby Leo był posmarowany kremem z wysokim filtrem, miał na głowie czapkę lub chustę i w godzinach południowych obowiązkowo lycrę UV na ciele. Nie należy bagatelizować zagrożenia poparzenia słonecznego lub udaru! Nasz synek oczywiście nie rozumiał, że pomiędzy dwunastą a czternastą trzeba wyjść z basenu, więc ubieraliśmy go we wspomniane: koszulkę z lycry, chustę na głowę i kompletnie nic mu się nie stało. To bardzo dobry patent! Wakacje to również czas budowania wspomnień, więc trzeba mieć ze sobą sprzęt foto-video. Teraz często telefony są na tyle uniwersalne, że nic więcej nie potrzeba, aczkolwiek plażowanie wiąże się z kontaktem z piachem i wodą, co może uszkodzić nasz ukochany telefon. Podróżując po Polsce, testowaliśmy szereg rozwiązań w tym zakresie – od tzw. lustrzanek z dużymi obiektywami, przez aparaty kompaktowe, na ręcznych kamerach kończąc. Okazuje się, że najwygodniejszą formę dokumentowania wyjazdu oferują kamery sportowe. Urządzenia są malutkie, rejestrują wideo, wykonują zdjęcia, są odporne na uszkodzenia mechaniczne, a także brud i wodę. Idealny kompan podróży z dzieckiem.

Inaczej spędzacie wakacje odkąd Leo pojawił się na świecie?
Oj tak. Nie ma już leżenia i wypoczywania. Jak lecieliśmy do Turcji to nawet nie brałam ze sobą książek, bo wiedziałam, że i tak nie będę miała czasu, żeby je przeczytać. Pierwsze trzy dni były wyzwaniem dla naszej cierpliwości, bo Leonard zdominował nasz cały czas swoimi zachciankami. Na szczęście później wszystko się unormowało i przy odrobieni sprytu udawało się nam znaleźć czas na relaks.

Mówisz, że odkąd jest z wami Leo, sposób spędzania wakacji się zmienił, a generalnie życie też się zmieniło?
Życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni! Dopiero teraz dostrzegam, ile wolnego czasu marnotrawiłam, zanim pojawił się Leonard. Obecnie trudno jest mi wygospodarować chwilę nie tylko na swoje przyjemności, ale nawet na podstawowe obowiązki. Bardzo istotną kwestią jest wzajemne wsparcie rodziców, bo przychodzą momenty zmęczenia i to jest nieuniknione. Proces wychowawczy to skomplikowana i żmudna praca, w której oczekiwania nie są stawiane wyłączenie dziecku, ale również rodzicom. Codziennie uczymy się czegoś nowego o Leosiu i o nas samych. Pojawienie się dziecka, czyni nas dorosłych lepszymi. Dla dobra tego małego człowieka, wyzbywamy się własnych wad i słabości, a jednocześnie uwrażliwiamy się na wszystko, co nas otacza. To wspaniałe życiowe doświadczenie, które ubarwia życie na tyle, że czas zaczyna biec wielokrotnie szybciej, a każdy dzień jest pełny, aktywny i niepowtarzalny.

Czyli zmiany na lepsze?
Absolutnie tak! Dziecko zdecydowanie zmienia życie na lepsze! Zaznaczam tylko, że lepsze, nie oznacza łatwiejsze. (śmiech) Macierzyństwo to najtrudniejsza, ale też najpiękniejsza lekcja w życiu. Żadne egzaminy na studia, żadna matura, żadne klasówki – to właśnie wychowywanie dziecka to najważniejszy sprawdzian w naszym życiu. Od nas zależy, kim będzie ta mała istotka w przyszłości. Jestem szczęściarą, bo mam obok siebie cudownego faceta. Powtarzam to na każdym kroku, bo Grześ jest wyjątkowym mężem i niesamowitym tatą!

Zdarza ci się teraz jeszcze tańczyć? Znajdujesz na to czas?
Tak, wczoraj Leosiowi tańczyłam. (śmiech)

A zawodowo?
Zawodowo już nie. Ostatnim moim tanecznym projektem był serial „Tancerze”, od którego minęło już pięć lat. Mówi się, że nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej wody, ale marzy mi się kolejna taka rola. Nie zastanawiałbym się ani minuty, gdybym otrzymała taką propozycję! To na pewno zmotywowałoby mnie do powrotu na salę treningową. Bardzo często dostaję prośby o poprowadzenie warsztatów tanecznych, ale uznałam, że ten etap mam już za sobą. Jest tylu młodych zdolnych tancerzy, których podziwiam. Niech oni to robią! Ja wiem, kiedy zejść ze sceny.

Trudno jest pogodzić bycie mamą z życiem zawodowym?
Jak na razie udaje mi się wszystko ze sobą godzić. Mamy na miejscu rodziców Grzesia, którzy są bardzo pomocni. Od kilku tygodni wysyłam też Leosia na kilka godzin dziennie do żłobka. Daję radę! Myślę, że trudniej ma mój mąż, który pracuje codziennie po osiem godzin. Gdy wraca do domu, kładzie się w garniturze na ziemi, bawi się z Leosiem piętnaście minut i dopiero idzie się ogarnąć. Widzę, że przez to, że nie widzi cały czas małego, to ma głód spędzania czasu z nim.

Dorota Czaja

Zdarzało się tak, że po nieprzespanej nocy musiałaś iść rano na sesję lub nagranie?
Tak.

I co wtedy?
Na szczęście pracuję z osobami, które świetnie robią make-up. (śmiech) Gdybym sama miała się pomalować, pewnie nie ukryłabym nieprzespanej nocy. Jeśli chodzi o dyspozycję, to ja nigdy nie powiem głośno, że jestem zmęczona. Doceniam swoje życie, swoją pracę i staram się na nic nie narzekać. Na zdjęciach mam zawsze tyle adrenaliny, że zapominam o wszystkim, co złe i nieprzyjemne. Poza tym jeśli Grześ wie, że pracuję następnego dnia rano, to mówi mi, żebym poszła wcześniej spać, a on zajmie się Leosiem. To jest właśnie partnerstwo!

 Masz idealną figurę. Często osoby, z którymi pracujesz na sesjach zdjęciowych, dziwią się, że jesteś mamą?
Ojej, niezręcznie mi samej o tym mówić. (śmiech) Ale rzeczywiście dostaję mnóstwo komplementów i jest mi z tego powodu bardzo miło! Jednak zaznaczam, że ja nigdy nie byłam na diecie i pewnie nigdy nie będę, bo to nie dla mnie. Podczas ciąży przytyłam tylko siedem kilogramów, ale tylko dlatego, że słuchałam swojego organizmu. Otwierałam lodówkę i dokładnie wiedziałam, na co mam ochotę. Mimo że jestem zwolenniczką mięs, to przez pierwsze pięć miesięcy ciąży jadłam prawie wyłącznie nabiał. Z kolei teraz tak żywe dziecko, że opieka nad nim, skutecznie zastępuje mi fitness i siłownię.. Naprawdę!

Dziecko najlepszym sposobem na powrót do formy?
Dokładnie!

Leo był już z tobą na jakiejś sesji zdjęciowej?
Nie mam problemów z tym, żeby pokazywać Leosia i często rzucam jego zdjęcia na Facebook czy Instagram, ale mam zasadę, że nie zabieram go ze sobą do pracy. Zdaję sobie sprawę, że inni chcą się skupić na pracy i mogą sobie nie życzyć, żebym przyprowadzała rodzinę na plan zdjęciowy. Byłam z Leosiem na jednym castingu – to był pierwszy i ostatni raz.

Myślisz, że twój syn odnalazłby się na planie jako model?
On uwielbia zdjęcia i chętnie pozuje, a jeszcze chętnie ogląda efekty sesji! To zabawne, choć niewiele ma to wspólnego z prawdziwą pracą w modelingu. Czas pokaże.

Nie myślałaś, żeby zacząć go wysyłać na castingi?
Na pewno nie w formie regularnego uczęszczania na castingi. Nie uważam tego za grę wartą świeczki. Myślałam jednak o nagraniu spotu, w którym zagralibyśmy oboje. To byłaby świetna pamiątka. Jak na razie nie otrzymaliśmy żadnej interesującej propozycji.

Ty masz pomysł na jego przyszłość? Widzisz już, w którą stronę go ciągnie?
Tak! Pomysłów mam całe mnóstwo, ale chyba trzeba je traktować z przymrużeniem oka, bo czas zweryfikuje zainteresowania i predyspozycje Leosia. Ja bardzo chciałabym móc oklaskiwać go z trybun sportowych. Może jego miłość do basenu przerodzi się w zawodowe pływanie? Może odziedziczył część genów po moim tacie, który był mistrzem świata w siatkówce i właśnie w tej dyscyplinie będzie odnosił sukcesy? Tego nie wiem, ale przyszłość stoi przed nim otworem i mam nadzieję, że wykorzysta swój potencjał w stu procentach. Moją rolą nie jest planowanie jego przyszłości, tylko inspirowanie go i wspieranie w jego wyborach.

Jak z twoją przyszłością? Szykują się jakieś nowe projekty?
Cały czas pracuję jako modelka – dopiero co wróciłam z Paryża, niebawem jadę do Niemiec. W Polsce natomiast małymi kroczkami zaczynam zwiększać swoje zaangażowanie w sprawy zawodowe po dwuletnim okresie zawieszenia z powodu opieki nad Leonardem. Synek doskonale czuje się w żłobku, więc od września będę miała więcej czasu, żeby skupić się na pracy. Moi sąsiedzi z Wilanowa bez przerwy zachęcają mnie, żebym otworzyła kółko baletowe. Szczerze mówiąc, bardzo podoba mi się ten pomysł, ale obecnie nie czuję, żeby to był dobry czas dla mnie na taki rodzaj działalności. Jeśli chodzi o show-biznes to jest wyjątkowo nieprzewidywalny świat. Z doświadczenia wiem jednak, że rządzi nim sinusoida. Fazy intensywnej pracy i oczekiwania na telefon przeplatają się wzajemnie. U każdego z różną częstotliwością, ale tak to właśnie funkcjonuje. W jednym miesiącu z trudem układasz kalendarz, tak aby zobowiązania ze sobą nie kolidowały, a w kolejnym – nadrabiasz zaległości w czytaniu książek. Oczywiście wolę stan intensywnej pracy, ale nie z powodów finansowych, a za sprawą mojego charakteru. Lubię pracować, potrzebuję tego, nie usiedzę na miejscu, a czekanie na telefon to dla mnie istna męczarnia.

Czyli rozumiem, że najlepsze dopiero przed tobą?
Mam taką nadzieję! Sama za siebie trzymam kciuki i ciekawa jestem, co życie mi jeszcze przyniesie.

 

michal-misiorek
Podobne wpisy